Rozmawiamy z Reginą Brett!
Czy taka plotka to komplement czy niekoniecznie?
Nie mam pojęcia. Ale czasami patrzę w lustro i powtarzam sobie, że wyglądam dobrze na 90latkę.
Jak opisałaby Panią własna rodzina?
Mam 10 rodzeństwa, każde pewnie powiedziałoby coś innego. Mój mąż oczywiście powiedziałby, że jestem wspaniała (śmiech).
Dalej traktuje Panią jak królową?
Oczywiście.
„Bóg nigdy nie mruga” bardzo szybko odniósł międzynarodowy sukces. „Jesteś cudem” też idzie tą samą drogą. Czy spodziewała się Pani takiego odbioru czytelników?
Byłam zachwycona, kiedy pierwsza książka bardzo szybko trafiła na listę bestsellerów „New York Times’a”. Ale prawdziwe szczęście przyniosły mi listy od czytelników i ich historie. Pamiętam jeden z pierwszych maili, jakie dostałam. Napisała go pewna kobieta ze stanu Oregon. Powiedziała, że zmieniłam jej życie i dałam siłę do zmian. I wtedy poczułam się prawdziwie pobłogosławiona przez los. Ale muszę przyznać, że czasami odzywa się gdzieś jeszcze we mnie wewnętrzny głos, pytający „Czy na pewno jestem dobra?”.
W „Bóg nigdy nie mruga” pisze Pani „zbyt łatwo mnie zranić”. Czy międzynarodowy sukces sprawił, że to stwierdzenie straciło trochę na wartości?
Dalej łatwo jest mnie zranić, ale na pewno szybciej dochodzę do siebie. Po prostu rozumiem lepiej samą siebie, łatwiej radzę sobie też z negatywnymi emocjami.
Pisze Pani o życiowych zakrętach, które - wbrew pierwszym odczuciom – wcale nie muszą być czymś złym.
Oczywiście. Miałam 21 lat, kiedy zaszłam w zupełnie nieplanowaną ciążę. Byłam sama, bez pracy, załamana wszystkim i wszystkimi. Ten pozorny dramat okazał się największym szczęściem mojego życia. Tak samo może być z każdą rzeczą, osobą czy wydarzeniem. Musimy tylko nauczyć się widzieć to, co dobre.
Ale Polacy lubią narzekać! Mam koleżankę, która ma stałą pracę, dom, fajnego męża i cudowne dziecko. Wciąż jednak narzeka, że chciałaby coś innego, coś lepszego. Co mogę jej powiedzieć?
Ja to nazywam jęczeniem dla idei. Niestety, niektórzy tak mają. Zapytaj ją, czy wie, co tak naprawdę by ją usatysfakcjonowało. Pewnie nie umiałaby dać ci odpowiedzi. Od takich ludzi najlepiej jest trzymać się z daleka!
Regina Brett jest zawsze pełna optymizmu?
Oczywiście, że nie. Ale staram się jak mogę.
Otwarcie mówi Pani o swojej chorobie. W Polsce wciąż wiele osób nie idzie do lekarza, w obawie, że ten coś znajdzie. Co może im Pani powiedzieć?
Zawsze powtarzam, że rak nie zabije cię, kiedy odnajdzie się w piersi, tak jak u mnie, ale wtedy, kiedy uda się na spacer do twojego mózgu. Trzeba wyjść z podziemia. Najlepszą zachętą do badań jest pokazywanie ludzi znanych i lubianych w waszym kraju, którzy też przeszli przez nowotwór i go pokonali. Muszą głośno mówić: PRZEŻYLIŚMY.
Według Pani książki każdy powinien znaleźć czas, żeby zwolnić. Czy to dzięki chorobie Pani zwolniła?
Też. Musiałam przecież przejść przez leczenie. Bardzo ważne było dla mnie wtedy wsparcie rodziny. Córka pomagała wymyślać mi stroje na chemioterapię. Kiedy musiałam ogolić głowę, bo zaczęły wypadać mi włosy, mąż codziennie powtarzał mi, że kocha mnie łysą. Ale niezależnie od choroby, powtarzam, że każdy powinien znaleźć czas na to, żeby zwolnić. Dopiero wtedy zobaczy, jakie życie jest piękne.
„Mój wnuk uczy mnie jak zwolnić w życiu”. W jaki sposób?
Małych dzieci nie da się oszukać. Kiedy się z nimi bawisz i po chwili chcesz wykonać szybki telefon, dziecko po prostu wytrąci ci aparat z ręki. Nie ma siły, trzeba skupić się na dziecku i tylko na nim.
Ma Pani jakieś złe nawyki?
Wszystko brudzę atramentem. Notorycznie zabieram ludziom długopisy, słowo honoru, całkiem niechcący! Po prostu biorę je do ręki i po chwili uważam, że są moje. Acha, kocham też lody czekoladowe!
Obie książki wymieniają błogosławieństwa w Pani życiu. A czy jest coś, czego Regina Brett nie lubi?
Bakłażana z serem! Ohyda!