Jan Gołębiowski
A jednak zdecydowałeś się przeczytać „Palownika”.
Tak, bo byłem ciekawy, jak autor przedstawi pracę profilera – i zrobił to naprawdę wiarygodnie. Cały proces analizy wykonywany przez Sama Markhama – pytania, które sobie zadaje, hipotezy, które stawia, rzeczy, na które zwraca uwagę, to wszystko jest bardzo realistyczne. Oczywiście sama postać Palownika jest trochę „nienaturalnie patologiczna”, nieco przerysowana, żeby przestraszyć czytelnika, ale kiedy się pomyśli o takich ludziach jak Jeffrey Dahmer czy Edward Gein, to nawet Palownik przestaje szokować.
W rzeczywistości bywa gorzej niż w kryminałach?
Wyobraźnia człowieka zaburzonego przerasta możliwości nawet najlepszego pisarza. Prowadzę zajęcia dla studentów psychologii, m.in. kursy interwencji kryzysowych. Na tych zajęciach odgrywamy scenki, ilustrujące różne możliwe sytuacje kryzysowe. Studenci bardzo często są w szoku: „Kto coś takiego wymyślił?? Jak można znaleźć się w kryzysie z takiego powodu?!” – a w jeszcze większe zaskoczenie wprawia ich, gdy mówię, że te sytuacje są po prostu z życia wzięte. Ja bym sam tego nie wymyślił. A wracając do tego, jak kryminały mają się do rzeczywistości: akurat w przypadku Palownika można śmiało powiedzieć, że z punktu widzenia psychologii czy psychopatologii to całkiem wiarygodna postać.
Czytając stworzyłeś sobie swój profil Palownika?
Każdy czytelnik tworzy sobie taki profil i zastanawia się, kim może być sprawca. Ja jestem po prostu trochę bardziej „wykwalifikowanym” czytelnikiem. W przypadku Palownika rozważałem wersję osobowości wielorakiej: z jednej strony jest bardzo zorganizowany, a z drugiej sprawia wrażenie chorego psychicznie, w typie tzw. wizjonera…
Wizjonera?
Istnieje kilka typologii seryjnych zabójców, ta najbardziej znana to typologia Ronalda Holmesa, zgodnie z którą wyróżniamy: wizjonera, misjonarza, hedonistę oraz maniaka władzy. Wizjoner jest najczęściej chory psychicznie, cierpi na urojenia. Misjonarzem kieruje pewna idée fixe, jakaś myśl przewodnia – ten typ najczęściej cierpi na zaburzenia osobowości. Z kolei hedonista ma swoje podtypy: zabójca z lubieżności (zabija na tle seksualnym), poszukiwacz doznań („kręci” go sam akt zabójstwa) oraz bardzo niebezpieczny poszukiwacz komfortu – zabija czysto instrumentalnie, po prostu usuwa ludzi, którzy mu przeszkadzają. Poszukiwacz komfortu może zabić sąsiada, bo ma psa, który za głośno szczeka. Albo kogoś w dyskotece, bo mu wylał piwo. Niezwykle trudno jest złapać takiego zabójcę, bo trudno powiązać poszczególne morderstwa – ofiary są bardzo różne, różny może być też modus operandi sprawcy.
Seryjnych zabójców dzieli się też na mobilnych i stabilnych geograficznie, albo na drapieżników i kolekcjonerów. Kolekcjoner zabiera ofiarę do domu, często wiąże się to także z jego skłonnościami nekrofilskimi. Drapieżca z kolei wychodzi poza swój teren i tam „poluje” na swoje ofiary. Jeszcze inna kategoria to zabójca o wyrazistym „podpisie”, czyli taki, który np. zostawia listy, układa zwłoki w jakiś szczególny sposób albo zadaje specyficzny rodzaj obrażeń.
Chyba musisz mieć czasami problemy z zasypianiem…
Śpię w miarę dobrze, ale mało, bo nie mam czasu (śmiech). Tak naprawdę, seryjni zabójcy to niewielki procent zabójców w ogóle. Najczęstszym zabójstwem jest zabójstwo na tle emocjonalnym wśród członków rodziny albo w związku – zabija ojciec, brat, szwagier, kolega z meliny – ale mimo wszystko to seryjni przyciągają największą uwagę. Każde zabójstwo jest przekroczeniem pewnego tabu i zarazem najbardziej ekstremalną formą agresji interpersonalnej. Zamachowca, który w ciągu kilku nieraz sekund zabija setki osób, łatwo nazwać po prostu szaleńcem albo „osobą w kryzysie”. Zamachowiec działa w jednym akcie psychoemocjonalnym. Natomiast seryjny zabija co jakiś czas i nie schodzi z tej drogi, dopóki nie zostanie złapany albo coś mu się nie stanie. Dlatego postać seryjnego zabójcy „przyciąga” uwagę wszystkich, także twórców książek czy filmów – bo jest najbardziej przerażającym typem sprawcy.
Dużo mamy w Polsce seryjnych?
Według Jarosława Stukana, autora książki „Polscy seryjni mordercy”, od II wojny światowej do ok. 2000 r. mieliśmy ich ponad pięćdziesięciu. Już z samej statystyki wynika, że w czterdziestomilionowym kraju musi być co najmniej kilku seryjnych – niestety bardzo trudno z całą pewnością ustalić dokładną liczbę, bo nie wiemy, ile zabójstw, nad którymi pracuje lub pracowała policja, mogło być dokonanych przez jedną osobę. Nie zawsze daje się ze stuprocentową pewności wykryć powiązania.
Ale wtedy wkracza Jan Gołębiowski, profiler kryminalny…
Samo profilowanie nie rozwiązuje sprawy, nie podaje sprawcy na tacy. Profiler nie jest jasnowidzem, nie wydaje opinii na podstawie „wizji”. Profil psychologiczny to jeden z elementów, który policja czy prokuratura może wykorzystać – tak jak pracę technika kryminalistycznego czy medyka sądowego. Samo zebranie odcisków palców z miejsca zbrodni czy zbadanie DNA też nie rozwiązuje sprawy, ale może pewne sprawy poukładać. Dopiero zebranie tych wszystkich danych razem może popchnąć śledztwo do przodu. Wracam właśnie z prokuratury, która ma już w pewnej sprawie podejrzanego, a moim zadaniem jest sprawdzenie, czy ten podejrzany może być poszukiwanym sprawcą. Dlatego najpierw stworzę profil ogólny na podstawie danych ze śledztwa, a potem porównam ten profil z naszym podejrzanym.
Jak wygląda praca nad profilem?
W każdej sprawie – zarówno zabójstwa, jak i napadu na bank czy wymuszeniu – tworzy się profil sprawcy z zachowaniem pewnych stałych punktów. Pierwszy punkt to charakterystyka ofiary – najczęściej jest nią człowiek (np. w przypadku zabójstwa czy gwałtu), ale może być także instytucja (np. w przypadku napadu na bank) – każda ofiara podlega analizie. Gdy ofiarą jest człowiek, badany jest jego tryb życia, wzorce zachowania, możliwe zachowywania w sytuacji stresowej, itp. Ważny jest tzw. potencjał wiktymogenny, czyli możliwość stania się ofiarą – to może nakierować profilera na motywację sprawcy. Osoba zamożna ma duży potencjał jako ofiara na tle rabunkowym, młoda kobieta – jako ofiara gwałtu, itd. W kolejnym etapie rekonstruuje się ostatnie chwile z życia ofiary – ważne mogą się okazać zarówno godziny bezpośrednio poprzedzające przestępstwo, jak i nawet ostatnie pół roku. Istotne jest także to, jak sprawca mógł wybrać ofiarę – czy kierował się dostępnością, czy jakimś wzorcem? Każde przestępstwo jest interakcją między ofiarą a sprawcą, dlatego analizuje się wzorce zachowania ofiary także pod kątem tego, jak mogła wpłynąć na zachowanie sprawcy, zarówno przed, jak i w trakcie (np. czy mogła się bronić). Na całokształt charakterystyki ofiary składa się także jej styl życia: czy była od czegoś uzależniona, czy prowadziła bujne życie seksualne, czy miała jakieś specyficzne preferencje. Profiler korzysta także z analizy obrażeń, śladów, a także położenia miejsca zdarzenia – to ważne, czy jest to miejsce odludne, czy łatwo dostępne oraz w jakiej odległości od szlaków komunikacyjnych się znajduje. Bardzo pomaga rekonstrukcja przebiegu zdarzenia. Na podstawie tych wszystkich elementów stawia się hipotezę, kim mógłby być sprawca.
A jeśli niewiele wiemy na temat ofiary?
To sprawa jest ciężka. W 2006 r. wyłowiono z Wisły dwa męskie torsy z głowami, z obciętymi kończynami. Dopiero później pewien wędkarz wyłowił torbę sportową, w której znajdowały się cztery ręce – dzięki temu mogliśmy stwierdzić, że obaj zostali zabici w tym samym czasie. Moim zdaniem tylko jeden z nich był właściwym celem, a drugi najprawdopodobniej był świadkiem i został zabity „przy okazji”. Żadnej z ofiar do dzisiaj nie zidentyfikowano, a zabójca nadal przebywa gdzieś na wolności.
Jakie inne sprawy zapadły ci w pamięć?
Dobrze pamiętam sprawę z dziewczyny, którą znaleziono w łóżku z głową obwiązaną kilkakrotnie taśmą klejącą. Śmierć nastąpiła wskutek uduszenia, ale wszystko wyglądało dość nietypowo – brak obrażeń, brak śladów walki. Jednym z podejrzanych był przyrodni brat ofiary. Sprawa zakończyła uniewinnieniem z powodu braku wystarczających dowodów.
Skoro niektórych spraw nie udaje się rozwiązać, to jak możesz ocenić sprawdzalność swoich hipotez?
Trudno ocenić trafność profilu, jeśli ostatecznie sprawcy nie schwytano. Myślę jednak, że mogę skromnie założyć, że trafiam w 60–85%. Ale należałoby się jeszcze zastanowić, jak jedna cecha ma się do drugiej cechy? Jeśli np. trafiłem ze wszystkim oprócz wieku sprawcy, to czy można wtedy powiedzieć, że profil jest prawidłowy w 80%? Trudno powiedzieć.
Wróćmy na moment do Palownika, który zabijał swoje ofiary w bardzo wyrafinowany sposób. Czy często zdarzają się tak nietypowe narzędzia zbrodni?
Bardzo rzadko. Stosowanie nietypowych narzędzi wymaga planowania, gromadzenia – a większość zabójstw – w tym seryjnych – jest dokonywana pod wpływem impulsu i motywacji seksualnej. W Polsce narzędzia zbrodni są proste: nóż, rurka, młotek – nic nadzwyczajnego. Nawet Bogdan Arnold, seryjny zabójca z lat 60., działający na Śląsku, który kroił zwłoki ofiar i spuszczał je w toalecie albo zasypywał wapnem, robił to tylko dlatego, że nie miał za bardzo pomysłu, jak się ich pozbyć.
Chociaż mieliśmy w Polsce pod koniec lat 60. „ciekawego” zabójcę o pseudonimie Pętlarz. Zawsze miał zawiązany wokół nogi sznurek i kiedy wypatrzył sobie kobietę, która spełniała jego kryteria ofiary, odwiązywał ten sznurek i dusił ją. Najciekawsze jest jednak to, w jaki sposób został złapany: Pętlarz zwrócił uwagę Milicji Obywatelskiej… kiedy pędził wygraną na loterii Syrenką.
A może kobiety morderczynie są bardziej kreatywne?
Seryjne morderczynie stanowią ok. 5% seryjnych morderców w ogóle, ale ich motywacje zdecydowanie różnią się od motywacji zabójców płci męskiej. Kobiety nie zabijają z motywacji seksualnej, ale raczej z przyczyn emocjonalno-urojeniowych, czasami z ekonomicznych (np. Czarne Wdowy). Są też tzw. Anioły Śmierci, czyli lekarki, pielęgniarki, opiekunki, które zabijają dzieci, pacjentów czy starsze osoby, którymi się opiekują. W tym roku zatrzymano lekarkę z Brazylii, która jest podejrzana o siedem zabójstw, a w toku jest jeszcze sprawa trzystu niewyjaśnionych zgonów w jej szpitalu. W USA była pielęgniarka, która podawała noworodkom na oddziale położniczym syntetyczną kurarę.
Bywają też duety damsko-męskie. Najbardziej znanym tandemem zabójców byli Karla Homolka i Paul Bernardo (Amerykanie), Myra Hindley i Ian Brady (Anglicy), a także Fred West i jego dwie żony (pierwszą zabił). W takim duecie kobieta ma najczęściej za zadanie pozyskanie zaufania ofiary. Łatwo sobie wyobrazić, że gdyby mężczyzna zaproponował samotnej kobiecie na ciemnej ulicy podwiezienie do domu, mogłaby odmówić – ale jeśli zobaczy, że obok siedzi jego żona…
I pomyśleć, że z własnej nieprzymuszonej woli postanowiłeś zajmować się zawodowo badaniem tak przerażających spraw… Jak w ogóle „zostaje się” profilerem?
W ogóle nie ma takiego zawodu jak „profiler”. Z wykształcenia jestem psychologiem, absolwentem warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej – zawsze z dumą podkreślam, że jestem jej pierwszym rocznikiem. W tamtych czasach oferta na uczelni była dużo uboższa niż teraz, zajęć z takich przedmiotów jak psychologia sądowa czy kryminalna było bardzo mało. Swoją przygodę z profilowaniem rozpocząłem od uczestnictwa w zajęciach z zapobiegania patologii społecznej i uzależnieniom. W ramach tych zajęć przeżyłem swoją pierwszą noc w radiowozie z policjantami i wtedy pomyślałem, że dzięki pracy w policji można by wreszcie skonfrontować teorię z praktyką. Z kolei badania do pracy magisterskiej przeprowadzałem na szczurach. Dzisiaj się śmieję, że to były moje pierwsze profile, ponieważ analizowałem spontaniczne zachowania eksploracyjne tych gryzoni. Po studiach okazało się, że kolega ze studiów jest policjantem w komendzie rejonowej i poprosił mnie o konsultację w sprawie serii napadów na stacje benzynowe. Nasza współpraca rozwinęła się na tyle, że potem „pociągnął” mnie ze sobą do komendy stołecznej, przy której działał zespół psychologów. Pracowałem w policji przez jakiś czas, teraz jestem biegłym sądowym powoływanym przez prokuraturę lub sądy.
A jaka jest historia profilowania kryminalnego w Polsce?
Pierwsze portrety psychologiczne (jeszcze nie „profile”) zaczęły pojawiać się pod koniec lat 60. Najwcześniejszy, który znalazłem, pochodził z 1965 roku. Pierwsze portrety były bardzo intuicyjne. Rozwój nastąpił w latach 80., dzięki działalności krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, łączącego praktyków z akademikami – ich profile już bardziej przypominały te dzisiejsze. A tak naprawdę wszystko ruszyło w połowie lat 90. W 1995 r. pracownik IES po raz pierwszy użył terminu „profilowanie”, a w 1997/1998 r. naszą policję przyjechali szkolić agenci FBI. W 1999 r. Bogdan Lach, psycholog policyjny z Katowic, opublikował w prasie policyjnej pierwszy fachowy artykuł o profilowaniu.
Ilu jest obecnie w Polsce profilerów?
Mniej niż czterdziestu, ale tak naprawdę może dziesięciu jest aktywnych. Teoretycznie w policji pracuje 27 psychologów policyjnych, którzy zajmują się profilowaniem, trzy osoby pracują w Instytucie Ekspertyz Sądowych, jest dwóch niezależnych profilerów policyjnych, dwóch biegłych sądowych (w tym ja), jest jedna osoba w ABW, plus może jeszcze kilka osób, o których nie wiem. Niestety nie ma między nami jakiejś wspólnej platformy do wymiany informacji, co więcej – niektóre ośrodki konkurują ze sobą.
A jak bardzo jesteście obłożeni pracą?
Ponieważ środowisko jest trochę rozproszone, ciężko zebrać takie statystyki. Możemy jednak przyjąć, że psychologowie policyjni robią ok. 80–90 profili rocznie, Instytut Ekspertyz Sądowych kilka do kilkunastu, trudno powiedzieć, ile profili robią niezależni profilerzy. Pracując jako biegły sądowy, miałem taki okres, że tworzyłem dwa profile rocznie, a teraz konsultuję trzy sprawy równolegle. Właśnie wracam z prokuratury i mam cały plecak wypchany aktami! Mam wrażenie, że coraz więcej i coraz chętniej korzysta się z pomocy profilerów – na szczęście wiedza policjantów i prokuratorów na temat profilowania jest coraz większa. Choć dla niektórych to nadal jest coś w rodzaju wróżenia z fusów.
Wróćmy jeszcze na koniec do seryjnych. Czy ktoś, kto jest „przykładnym obywatelem”, „idealnym mężem”, „kochającym ojcem rodziny” – może być „po godzinach” seryjnym zabójcą?
Seryjni nie są idealnymi mężami, nie są perfekcyjnymi ojcami, ale mogą sprawiać wrażenie „normalnych”. Nie muszą wcale pić i bić żon, ale przy głębszym zbadaniu ich sytuacji rodzinnej zawsze wychodzi, że jednak coś w tych relacjach było nie tak. Amerykański seryjny zabójca Dennis Rader, tzw. BTK (ang. bind, torture, kill – skrępować, torturować, zabić) na swoje pierwsze ofiary wybrał czteroosobową rodzinę, w tym dwójkę małych dzieci, choć sam miał żonę i dziecko nieco młodsze od zabitego chłopca.
A czy seryjny morderca może zajmować wysokie stanowisko, być spełniony zawodowo?
To się raczej kłóci – jeśli ktoś odnosi sukcesy zawodowe i jest spełniony, to raczej nie ma powodu, żeby szukać dodatkowych doznań w działalności kryminalnej. Seryjni mordercy to najczęściej ludzie, którzy nie są zadowoleni ze swojego życia. Ted Bundy miał nawet zadatki na tzw. karierę: studiował prawo, wcześniej psychologię, pracował nawet w telefonie zaufania, udzielał się w polityce – ale świadomość, że jest bękartem okazała się mieć ogromny wpływ na jego psychikę i zaczął realizować się jako morderca. Z naszego podwórka ciekawym przypadkiem był Karol Kot, czyli Wampir z Krakowa. Jak go złapano skończył dopiero 18 lat! W szkole szło mu dość dobrze, zdał maturę, chciał składać papiery do jakiejś szkoły oficerskiej. Do tego wszystkiego miał twarz cherubinka. Ale nie miał dobrych relacji z rówieśnikami, a zwłaszcza z dziewczynami.
Jest grupa tzw. „kameleonów”, którzy na pierwszy rzut oka dobrze funkcjonują społecznie. Dopiero później okazuje się, że ich relacje z ludźmi były bardzo płytkie. Rader był dla rodziny chłodny, nigdy nie był czuły, bywał apodyktyczny, a swoją potrzebę sprawstwa, dominacji, kontroli nad ludźmi realizował również w pracy – na koniec swej kariery był strażnikiem miejskim. To, że mógł wlepić mandat za źle ostrzyżoną trawę, dawało mu poczucie władzy. Ale nie sądzę, żeby bogaty biznesmen miał potrzebę mordowania.
Czyli podsumowując: prawdopodobieństwo, że mój szef to seryjny zabójca, jest raczej małe, ale już kolega z biura prędzej?
Można tak powiedzieć (śmiech). Morderstwo może być formą odreagowania – jeden pójdzie na zakupy, a drugi zabijać. W Pakistanie swego czasu działał seryjny zabójca, Javed Iqbal Mughal, który zabił stu chłopców. Pochodził z bardzo bogatej rodziny, mieszkał w pałacu, ale przyłapano go na molestowaniu chłopców pracujących w rodzinnej fabryce. W islamie homoseksualizm jest bardzo piętnowany, to była wielka plama na honorze. Rodzina go wyklęła – i z tego pałacu z basenem Javed przeniósł się do slumsów. Wtedy zaczął zabijać. Po jakimś czasie sam się ujawnił, moim zdaniem dlatego, żeby znowu o nim mówiono, żeby w jakiś sposób odzyskać utracony prestiż. Wracając do twojego pytania: na razie możesz być spokojna, ale jeśli szef nagle straci stanowisko i władzę, to już może być różnie...
Rozmawiała Marta Rendecka, Prószyński i S-ka