Klinika śmierci
Na fali popularności, jaką zyskał dzięki swoim kryminałom Harlan Coben, zaczęto wydawać także jego pierwsze książki. Te, które napisał 20 lat temu, odkładając je do przysłowiowej szuflady, gdzie tkwiły przez lata, niedostatecznie dobre, aby zawładnąć całym sercem swojego autora. „Klinika śmierci” to jedna z takich książek, wciąż jeszcze bardziej sensacyjnych niż kryminalnych, jeszcze pozbawionych mistrzowskiej umiejętności utrzymania suspensu, jaką znamy z późniejszych powieści autora. Ale czy zaraz złej?
Złej, jeśli znamy te późniejsze powieści, bo czytając każdą kolejną z dobrych kilkuset stron, trudno jest się pozbyć wrażenia, że to chyba napisał jednak ktoś inny. Gdzie wartka akcja, gdzie tajemnice, gdzie super zakończenie, z których przecież słynie Coben? Nie ma tutaj żadnych z tych rzeczy. Akcja umiejscowiona jest w latach 80tych. Tytułowa klinika to ośrodek założony przez dwóch amerykańskich lekarzy, chcących wynaleźć skuteczny lek na szerzącą się epidemię AIDS. Ich praca przerwana jest przez serię tajemniczych morderstw. Ktoś morduje homoseksualistów leczonych w klinice. Czy to owładnięty niechęcią do gejów morderca, czy bezwzględny zabójca, chcący przeszkodzić lekarzom w wynalezieniu leku? Kiedy ginie jeden z nich, większość skłania się raczej do drugiej opcji. A wbrew powszechnym przekonaniom, chętnych do powstrzymania prac nad lekiem jest wielu.
I my będziemy ich powoli poznawać, przez każdą z kolejnych 500 dużych stron, które raczej nie porwą tak, jak robią to te bardziej kryminalne powieści Cobena. Można by tę książkę z powodzeniem skrócić o jedną trzecią. Zminimalizować liczbę wątków, wyciąć niektórych bohaterów. To tylko przyspieszyłoby całą akcję, dodało jej wartkości, doskonale wpłynęło na nasze zainteresowanie. A tak, jest najwyżej średnio. Akcja może i biegnie, ale tych bohaterów i wątków jest tak dużo, że naprawdę trudno jest się zorientować we wszystkim, zaangażować czy przejąć. Kiedy w końcu uda się dobrnąć do końca, trudno jest nie czuć rozczarowania. Coben znany jest z tego, że potrafi napisać mistrzowski koniec swojej historii, stanowiący eksplozję emocji, suspensu i wszystkich wydarzeń. Tutaj jest dobrze, ale do rewelacji daleko. To nie Coben jakiego kochamy i chcemy czytać. Poproszę tego nowego.
Marta Czabała