O nie-premierach słów kilka

Czarna ceremonia

Kolejny kryminał i kolejny strzał w dziesiątkę. Świetnie poprowadzona, doskonale napisana powieść do kolejny dowód, na to, że Nora Roberts marnuje się pisząc tandetne, masowe romanse. Dobrze, że odkryła swój talent w kryminałach. Lepiej późno niż wcale.
 

Zdecydowanie za wcześnie umiera zasłużony policjant Franka Wjinsky. Jego serce przestaje nagle pracować. Na pogrzebie zjawiają się niemalże wszyscy jego współpracownicy, a także ci, którzy Wjinskego znali jedynie z reputacji. Wśród nich jest Eve Dallas i jej mąż Roarke. To właśnie tam do Eve podchodzi wnuczka zmarłego, Alice. Dziewczyna prosi o spotkanie, na którym twierdzi, że dziadek został zamordowany z jej powodu. Wkrótce sama ginie. Trop prowadzi Eve do czarnej magii i okultyzmu. Sceptyczna policjantka nie wierzy w to, co nadprzyrodzone. Jak to dobrze, że przy jej boku jest, zawsze gotowy do pomocy mąż Roarke.

Kolejny raz doskonale. I po raz kolejny, zdumiewającym jest fakt, że Nora Roberts zrobiła oszałamiającą karierę nie kryminałami ale tandetnymi romansidłami, powielającymi niemalże jedne schematy. Gdyby zaczęła od kryminałów, mogłaby być dzisiaj jedną z najbardziej szanowanych autorek. A tak, możemy dopiero odkrywać jej walory. Wartka, doskonale poprowadzona akcja,  bez dłużyzn. Zredukowane do minimum wszelkie opisy miłosnych uniesień. Roberts doskonale zdaje sobie sprawę, że klucz do sukcesu leży w szybkości, dobrze poprowadzonej historii, dobrze zarysowanych bohaterów i mocno poprowadzonego końca, niezależnie od tego czy jest on przewidywalny czy też nie. Nawet to, co pozornie oczywiste można opowiedzieć w niespodziewany sposób. I Roberts umie to bez wątpienia. Kto by pomyślał, że ta pozornie zaszufladkowana w tandecie autorka może jeszcze tak bardzo zabłysnąć. Doskonała książka.

>>>powrót


Przeczytane, polecane
 
Polityka Prywatności