Lekka, przyjemna książka na lato czy na chwilę wytchnienia na ławce w parku. Ze względu na główne bohaterki, to bardziej powieść dla kobiet. Dobrze spędzony czas na czytaniu.
Nie samymi dziełami człowiek żyje. Ba, nawet nie musi. I chociaż dalej twierdzę, że pewna klasyka powinna znaleźć się na liście książek przeczytanych (i wcale nie mam na myśli lektur szkolnych), prawdziwą przyjemność mola książkowego czerpię z takiego gatunku książek. Mądrze napisanych, pełnych sensownych bohaterów (tutaj raczej bohaterek), powieści angażujących przynajmniej przez kilkaset stron. Bo jak ktoś umie pisać, szanowni państwo, to napisze dobrze nawet bardzo lekką powieść. A Mary Alice Monroe pisać umie.
Tytułowe siostry mają różne matki i jednego, św. pamięci zresztą już ojca. Wychowywane z dala od siebie, wakacje spędzały u wspólnej babci nad oceanem, w domu zwanym Morską Bryzą. Z czasem ich drogi się rozeszły. Teraz Dora, Carson i Harper, dorosłe już kobiety otrzymują zaproszenie do powrotu na wyspę Sullivana, do domu znanego z dzieciństwa, na obchody 80tych urodzin ukochanej babci. Na miejscu zostają poproszone, żeby zostać do końca lata. Lata, które być może zmieni na zawsze życie ich wszystkich.
Przyjemna, zwiewna opowieść, doskonale napisana. Niemalże przenosi swoich czytelników na przepiękną wyspę w Stanach Zjednoczonych. Doskonałe opisy nie dominują jednak nad samą akcją, interakcją bohaterek, wzajemnymi przeżyciami, świetnie poprowadzoną fabułą. Nie brakuje tutaj niestety pewnych stereotypowych banałów. Znajdzie się syn z autyzmem (ależ to dzisiaj modne), przyczyna rozpadu małżeństwa (w wielkim skrócie), dość męczące dywagacje sióstr czy oto posiadanie ojca pijaka predestynuje je do podzielenia jego losu, czy też związek w kryzysie, głównie dlatego, że jedna z bohaterek nakarmiła delfina. Słowo daję. Nie zmienia to jednak faktu, że całość czyta się szybko, sprawnie, z dużą dozą ciekawości i chęcią na części kolejne. Podobno będą jeszcze dwie. Ja przeczytam na pewno.
M.D.