Przyjaciółka z młodości

Alice Munroe dostała w tym roku literackiego Nobla. To tak miło, kiedy nasze literackie wybory potwierdzane są przez tak poważne grono jak noblowski komitet.

2.jpg

Czytam bardzo różne rzeczy, cenię sobie również książki złe, ale opowiadające dobrą historię, te niezbyt mądre, ale napisane z pasją, także te tak nieporadne, że aż zabawne. Zdarza mi się też czytać książki dobre i bardzo dobre, ale jednym z moich podstawowych wymagań jest jednak to, żeby autor, choćby nie wiem, jak wielkim artystą był, opowiedział mi historię albo miał jakieś ciekawe ogólne przemyślenia. Nie cenię sobie eksperymentów formalnych i uważam, że niewiele jest książek potworniejszych niż ambitne Fale Virginii Woolf, choć jednocześnie moją może najukochańszą książką na świecie jest Orlando tej samej autorki.

Alice Munroe pisze tradycyjnie, bez fajerwerków i to zawsze w formie opowiadań. Wszystko dzieje się w określonym miejscu w czasie i przestrzeni, z którego pisarka nie robi raczej wycieczek. Bohaterowie są trochę bogatsi, trochę biedniejsi, lepiej lub gorzej wykształceni, ale ciągle z tego samego – chciałoby się powiedzieć naszego - kręgu kulturowego i cywilizacyjnego. Munroe zagęszcza swoją prozę mniej więcej tak, jakby w poezji wziąć Byrona i zrobić z niego haiku. Choć może to nie najlepsze porównanie, bo haiku jednak nie pomieściłoby tego bogactwa, jakie chowa się w tekstach Munroe. Jej opowiadania można czytać wszerz i wzdłuż, doszukując się w nich dodatkowych treści lub na odwrót, traktując je niemal jak plotkarskie opowiastki o tym, co zdarzyło się jakiejś pani lub panu. Trzeba zachować uwagę, bo nie wiadomo, czy w danym zdaniu nie kryje się jakiś trop interpretacyjny, jakieś emocje, które zmienią nasz odbiór bohaterów, albo po prostu żart. Uwielbiam jej poczucie humoru, tak dosadne, a jednocześnie tak subtelne, że czasem nie wiem, czy rzeczywiście przemyciła sarkazm czy ironię. Nieustająco mnie zdumiewa, że można jednocześnie być tak pełnym czułości i bezwzględnym wobec obserwowanych/wymyślanych ludzi.

To literatura zajmująca, emocjonująca, nieprzewidywalna. Idealna zarówno do pociągu, jak i do doktorskich dysertacji.

Przyjaciółka z młodości to podobno jeden ze świetniejszych zbiorów Munroe. To dziesięć wycieczek do głowy Munroe, do tworzonego – czy też obserwowanego – przez nią świata. Dziesięć tekstów, bez których nasze życie będzie trochę biedniejsze, a po których świat, kobiety, mężczyźni zawsze będą już dla nas trochę inni. Nie sposób opisać, o czym poszczególne opowiadania, bo w miarę lektury zmienia się ich odbiór. Jeśli uznamy, że opowiadanie są o spotkaniu szkolnych koleżanek po trzydziestu latach, o rodzeństwie, które za sobą nie przepada, o dopowiadaniu życia pewnej dawno nieżyjącej poetki, o starym pastorze, który postanowił rozdać swoje rzeczy, to tak naprawdę nie wiadomo, czy w trakcie czytania nie zmienimy zdania – może rzeczywistym bohaterem jest całkiem ktoś inny? Może nawet my sami, ulegający kolejnym złudzeniom i wyrabiający sobie kolejne opinie?

Magdalena Rachwald

Przeczytane, polecane
 
Polityka Prywatności