JESZCZE ŻYJĘ... Historia prawdziwa

Prawdziwa, wzruszająca historia dwojga młodych ludzi – dziewczyny z Krakowa i chłopaka z Sarajewa, którą czyta się jednym tchem. Lektura dla młodszego i starszego pokolenia, bo o wielkim uczuciu, rozłące, rozterkach... sprawach zawsze i wszędzie aktualnych, choć ich tło bywa zmienne.
Bohaterowie tej opowieści, wbrew przestrogom wsłuchiwali się w bicie swoich serc.

Ich losy zainteresowały kiedyś Waldemara Milewicza - legendę polskiego dziennikarstwa – który nakręcił o nich film. Teraz oni na kartach tej książki wspominają jego.
Weź do ręki i przeczytaj, jakimi ścieżkami może chodzić miłość.


Tłem książki „Jeszcze żyję...” jest wojna w Bośni, o której Polacy nigdy tak naprawdę nie wiedzieli za wiele, choć kraj ten jest oddalony od nas raptem o tysiąc kilometrów. W lipcu ubiegłego roku minęło 11 lat od masakry w Srebrenicy, a jej sprawcy do tej pory nie zostali rozliczeni; w listopadzie - 11 lat od zakończenia konfliktu, który stał się „wyrzutem sumienia Europy”. Warto o tym pamiętać, choćby było to tylko tłem prawdziwej historii o miłości, która przetrwała. Jeszcze jednym z powodów jest wspomnienie o Waldemarze Milewiczu – póki czas, póki go jeszcze ludzie pamiętają...


Joanna Tlałka-Stovrag – rodowita krakowianka, ukończyła slawistykę na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, z zawodu i zamiłowania zajmuje się przekładem i nauczaniem języków słowiańskich; od kilkunastu lat jest tłumaczem przysięgłym języków: chorwackiego, bośniackiego i serbskiego; pracowała jako pilot wycieczek zagranicznych. W czasie wojny na Bałkanach towarzyszyła Waldemarowi Milewiczowi jako tłumacz w wyjazdach organizowanych przez TVP; współautorka przewodnika turystycznego "Chorwacja", który po sukcesie na polskim rynku ukazał się w Czechach, oraz "Słownika pisarzy świata".
W „Jeszcze żyję...” dzieli się z Czytelnikami opowieścią, którą napisało samo życie. To historia o miłości, nadziei i wojnie. Tragizm wojny na Bałkanach nie został tu przedstawiony poprzez świat fikcji, jest realny, a przez to bliski każdemu człowiekowi.


Konstanty Gebert (znawca tematyki bałkańskiej, dziennikarz „Gazety Wyborczej”):
Książka Joanny Tlałki-Stovrag to interesujące wspomnienie z jej dłuższego pobytu w Sarajewie przed wojną. Autorka łączy osobistą opowieść z refleksją nad tym, co zdarzyło się potem; jej osobiste losy splatają się z dziejami kraju, który opisuje. Książka przybliża najnowsze dzieje Bośni w sposób dużo bardziej bezpośredni, niż czynią to naukowe czy publicystyczne opracowania.


Andrzej Wyglądała (kamerzysta TVP, współpracował z Waldemarem Milewiczem):
Wiele razy byłem w Bośni telewizyjnym operatorem wojennym. Spotykałem się zawsze z nieszczęściem i śmiercią. Historia Joanny i Seja zakończyła się szczęśliwie, chociaż oni sami zostali głęboko zranieni. „Jeszcze żyję...” jest żarliwą opowieścią o wierności i miłości wystawionych na najtrudniejszą próbę. To czysta forma literatury faktu, po którą coraz chętniej sięgamy, zmęczeni często miałką beletrystyką.


Magda Umer (artystka, piosenkarka):

Jakże ta książka jest dzisiaj potrzebna! Dzisiaj, to znaczy w czasach wyjątkowej nietolerancji, niechęci rozumienia jakiejkolwiek inności...


Iwona Sitnik-Kornecka (dziennikarka TVP):

„Jeszcze żyję” to historia o wierze, nadziei i miłości. To również spora dawka wiedzy o przeszłości i kulturze Bośni, a także byłej Jugosławii, wiedzy, którą pochłania się, towarzysząc Joannie w poznawaniu Sarajewa i mieszkających tam ludzi. „Jeszcze żyję” to bardzo osobista opowieść o niezwykłym kiedyś, barwnym i wielokulturowym mieście, którego nazwę znamy głównie z relacji o wojnie w byłej Jugosławii. I które już nigdy nie będzie takie jak kiedyś.

Książka do przeczytania koniecznie. Nie tylko przed wyjazdem na wakacje na Bałkany.


Krystyna Strączek (redaktor miesięcznika „Znak”):

Książka ma dużą wartość jako dokument tamtych czasów, ale dokumentuje też walkę o nadzieję w sytuacji niemal beznadziejnej, o miłość, gdy dookoła panoszy się śmierć. Radosny finał „pokrzepia serca”. Ponieważ jest o to historia prawdziwa i w dodatku historia miłosna z wojną w tle – przykuwa uwagę i intryguje.


O. Leon Knabit (mnich tyniecki):

Nie mogłem czytać tego tekstu jako krytyk lub recenzent. Zostałem wchłonięty przez dwie rzeczywistości: wygrywającą miłość i przegrywającą nienawiść. Ogrom nienawiści, która przed niewielu laty ogarnęła ludy byłej Jugosławii, poraża. Jej skutki dają się odczuć do dzisiaj i trwać będą chyba jeszcze długo. Jednak wielkość i zwycięstwo miłości pozwalają wyzwolić się z koszmaru, choćby nawet nie dało się go wyrzucić z pamięci.

Recenzja książki Joanny Tlałki-Stovrag „Jeszcze żyję ... Historia prawdziwa”

(Gazeta Krakowska)

Miłość w czasach wojennej zarazy

To wyglądało zupełnie normalnie. Zwykli ludzie. Ona studentka slawistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, zakochana w chłopaku z Jugosławii, także studencie filologii, tylko że na Uniwersytecie w Sarajewie. Dalej miało być całkiem normalnie. On miał przyjechać do Krakowa, zostać oficjalnie przedstawiony rodzicom, a na jej palcu miał zabłysnąć zaręczynowy pierścionek. Stało się jednak inaczej, bowiem dalszy ciąg tej miłosnej historii obfitował już w tragiczne wydarzenia, o których jej bohaterom do dziś trudno jest opowiadać.

Kolorowy sarajewski czas

Zanim to wszystko się stało, najpierw była radość i wielka niepewność Joanny.

– Kiedy na uczelni zaproponowano mi stypendium w Sarajewie, wcale nie chciałam tam wyjeżdżać. Z natury jestem nieśmiała, mało przebojowa i najbardziej lubię siedzieć w domu. Zresztą wychowałam się w takim domu, który  naprawdę trudno mi było opuścić, choćby na krótko. Długo się zastanawiałam, aż w końcu dałam się przekonać do wyjazdu. Nie wiedziałam, że zmieni on całe moje życie – opowiada Joanna Tlałka-Stovrag.

Sarajewo przywitało ją wszystkimi swoimi najpiękniejszymi barwami. Przez pierwsze dni czuła się wprawdzie samotna, bo zanim przyznano jej akademik, musiała odbyć kwarantannę w hotelu. Ale kiedy już się w nim znalazła i nieco zaaklimatyzowała, stwierdziła, że to jest miejsce, które bardzo jej odpowiada.

– Wszyscy byli tam tacy otwarci, serdeczni, nie wytwarzali dystansu obcości,  w przeciwieństwie do ludzi w Polsce, którzy pod koniec lat 80., bo wtedy wyjechałam na stypendium, byli jacy byli. U nas było raczej szaro i smutno. Natomiast tam wszystko było kolorowe, ciekawe, intrygujące... Od razu znalazłam przyjaciół, którzy zapraszali mnie w różne miejsca, pokazywali wszystkie zakątki Sarajewa. Byli tacy pogodni, pełni życia, dowcipni, mówili głośniej, śpiewali weselej, tryskała z nich niesamowita energia. Teraz już nie są to ci sami ludzie. Ci, którym udało się przeżyć, stali się cisi i smutni. Ale to, czego byli świadkami i to, w czym musieli uczestniczyć, zmieniłoby  każdego.

Jednak to wszystko dopiero miało nastąpić. Na razie Joanna jest bardzo szczęśliwa. Studiuje to, co lubi, spotyka się z przyjaciółmi i daje się namówić nawet na wychodzenie do dyskotek, za którymi w Polsce nie przepadała. I nagle spada na nią miłość jak grom z jasnego nieba. Sejo ma jasne włosy, zielone łagodne oczy i uśmiech, któremu nie można się oprzeć. Mówi Joannie, że jest inna niż jugosłowiańskie dziewczyny. Zachwyca się tym, że jest od nich cichsza, owiana delikatną mgłą tajemnicy. Spotykają się codziennie, są już niemal nierozłączni. Przyjaciele, widząc to, organizują im studenckie wesele. Joanna żyje jak we śnie.

Głuche telefony

Ale musi przecież wrócić do Polski, skończyć studia. Sejo też ma do zdania egzaminy. Wprawdzie obronił już pracę magisterską, ale wciąż cięgnie się za nim jeszcze jeden niezaliczony przedmiot. Joanna postanawia wrócić do Krakowa i tam czekać na przyjazd swojego mężczyzny. Każdy dzień ciągnie się niemiłosiernie. Rodzice są uprzedzeni o wizycie narzeczonego, a Joanna z Sejo omawiają przez telefon każdy szczegół jego pobytu w Polsce. Tylko że coś dziwnego wisi w powietrzu. Słowenię i Chorwację ogarnęła już wojna. Ale wszyscy na szczęście mówią, że Bośni to nie dotyczy.

– Przecież Sarajewo jest najbardziej wymieszanym narodowościowo miastem na świecie, ale równocześnie najbardziej tolerancyjnym miejscem na ziemi. Przecież tam jest najwięcej mieszanych małżeństw, a bośniaccy Serbowie od wieków mieszkają w tych samych domach z bośniackimi Chorwatami czy bośniackimi  Muzułmanami. Tam się nic złego nie może wydarzyć – tłumaczy sobie Joanna.

Cały czas była przekonana, że to wszystko, o czym donoszą media, zaraz się skończy. Przestała jednak w to wierzyć, kiedy odcięto telefony, a Sarajewo zostało oblężone. 

– Pozostawała mi już wtedy tylko telewizja. Obrazy, jakie stamtąd nadawano, były z dnia
na dzień coraz bardziej przerażające. Nie potrafię wyrazić, jak bałam się o Seja – opowiada dziś Joanna, która w tym czasie zdążyła już skończyć studia i zaczęła pracę jako lektorka języka polskiego, ucząc cudzoziemców w Instytucie Polonijnym Przegorzałach. Nocami wykręcała numer Seja, ale wciąż nikt nie odbierał. Pozostawały tylko listy, które dochodziły, albo i nie dochodziły.

– Wydawało mi się, że to jest najtrudniejszy okres w moim życiu. Jeszcze nie wiedziałam,
co mnie dalej czeka – wspomina Joanna.

Amputowane nogi

Żeby nie zwariować z niepokoju i coś wreszcie zrobić ze swoim życiem, poszukała sobie pracy w Warszawie. Tam było jej łatwiej spotykać się z uchodźcami z byłej Jugosławii, organizacjami charytatywnymi i dziennikarzami, którzy stamtąd wracali. Trwała w takim zawieszeniu do czasu, aż pewnego wieczoru postanowiła wybrać się na przegląd filmów Sarajewskiej Grupy Autorów SAGA. Nie wytrzymała, kiedy puszczono film „Paliłem nogi” Srdjana Vuleticia.

– To była opowieść o tym, jak student Akademii Sztuk Scenicznych, którym był wtedy znany dziś reżyser, pracował w szpitalu, a jego głównym zajęciem było wynoszenie do pieca krematoryjnego amputowanych kończyn. Podczas tej projekcji zrozumiałam, że muszę tam pojechać, by zobaczyć, co dzieje się z Sejem – opowiada dziś Joanna.

Nieśmiała do tej pory dziewczyna zabrała się systematycznie do przygotowywania wyprawy. Akurat trafiła na krótki czas rozejmu. Razem z krakowskim dziennikarzem, który zdecydował się z nią pojechać, zaopatrzona w kamizelkę kuloodporną i hełm, wsiadła do transportowego samolotu lecącego do Sarajewa. Musiała włożyć do uszu zatyczki, bo trudno było wytrzymać hałas, jaki wydawała maszyna.

– To, co zobaczyłam w Sarajewie, zapamiętam do końca życia. Nie jestem w stanie opisać krajobrazu zniszczeń, tym bardziej, że już zawsze będę zestawiała go z moimi najpiękniejszymi wspomnieniami – mówi Joanna.

Ślub na zgliszczach

Ale zobaczyła też Seja i to przyćmiło wszystkie negatywne myśli. Tym bardziej, że zdecydowali się na szybki ślub cywilny. Sejo załatwił wszystkie formalności i już za parę dni przysięgali sobie miłość, wierność i to, że się nie opuszczą aż do śmierci, co w tych warunkach, wśród zbombardowanych domów nabierało jeszcze dodatkowego znaczenia.

– Ja sobie do końca z wszystkiego nie zdawałam sprawy. Byłam zakochana i tylko to dla mnie się liczyło. Ale widziałam, jak Sejo jest zdenerwowany. Szliśmy ulicą, a on cały czas się rozglądał, zastanawiając się, z której strony grozi nam niebezpieczeństwo. Po ślubie przyjaciele chcieli zrobić nam kilka zdjęć. Ale on cały czas powtarzał – szybciej, szybciej – bo kilka osób stojących w jednym miejscu mogło być świetnym celem dla snajpera. Podobnie było podczas naszego „wesela”. Żeby nikt nie zobaczył, że w domu jest grupka osób, musieliśmy szczelnie zasłonić firanki – wspomina Joanna.

Mimo okropnej biedy, która ją tam zewsząd otaczała, czuła się wtedy szczęśliwa. Jednak musiała opuścić Seja i wrócić do Polski, gdzie czekała na nią przestraszona rodzina. Drugi raz wróciła do Sarajewa z ekipą telewizyjna Waldemara Milewicza. Reporter postanowił nakręcić film o jej miłości do Seja, a ona przy okazji była  jego tłumaczką. Po raz kolejny młoda dziewczyna zobaczyła rzeczy, których nie powinna była widzieć i o których nigdy nie zapomni. Ale liczyło się tylko to, że wróciła do męża, z postanowieniem, że wyjedzie z Sarajewa już tylko z nim. 

– Sejowi udało się załatwić  paszport i już mieliśmy wyjeżdżać, kiedy ponownie został zmobilizowany. Mąż należał do oddziałów specjalnych. To byli najlepiej wyszkoleni mężczyźni, których wysyłano w najtrudniejsze miejsca. Kiedy władze Federacji Chorwacko-Muzułmańskiej przejmowały dzielnicę Ilidža, wezwano go znowu, a ja – pełna niepokoju - czekałam na niego w mieszkaniu. To były straszne dwa tygodnie. Stale myślałam, że  muszę zrobić wszystko, żebyśmy stamtąd jak najszybciej wyjechali – opowiada Joanna.

W końcu udało im się wsiąść do autobusu i przedostać do Polski. Tu czekali rodzice, którzy przyjęli zięcia z otwartymi ramionami. Sejo, choć nie znał polskiego, szybko się w Krakowie zadomowił. Zaczął pracować w firmie handlowej, co bardzo sobie do dzisiaj ceni. Na świat przyszły dzieci, dziś 10-letni Adrian i 8-letnia Kamila. Żyją  w Krakowie szczęśliwe, różniąc się tylko tym od innych rodzin, że dzieci nigdy nie dostają w prezencie karabinów, czołgów, ani żadnych innych militarnych zabawek. 

Joanna Tlałka-Stovrag postanowiła po latach spisać historię swojej rodziny, swojej miłości, która przetrwała na przekór wojnie i odpowiedzialnym za nią politykom. Właśnie w Oficynie Wydawniczej Branta ukazała się jej książka pt. „Jeszcze żyję… Historia prawdziwa”, w którą wplotła  autentyczne listy, które  otrzymywała od męża z oblężonego Sarajewa. 

- Pomyślałam, że czas mija, dzieci dorastają i warto im o tym wszystkim opowiedzieć. Najpierw napisałam tę książkę dla nich, ale przyjaciele namówili mnie, żebym wysłała ją do wydawnictwa. Może dzięki mojej prywatnej opowieści, Polakom, którzy coraz częściej wyjeżdżają na wakacje nad malowniczy Adriatyk, do Chorwacji, Czarnogóry lub na pielgrzymki do leżącego w Hercegowinie Medjugorja, będzie trochę łatwiej zrozumieć, co nie tak dawno działo się tam na południu,  niecałe tysiąc kilometrów od nas – dodaje autorka.

Magda Huzarska-Szumiec, Gazeta Krakowska


Komentarze
Przeczytane, polecane
Polityka Prywatności