Czas żniw - Studentnews.pl recenzuje

Czas żniw

Samantha Shannon planuje napisać siedmiotomowy cykl. Po przeczytaniu części pierwszej, wiem, że na pewno nie będę czytelniczką następnych. To może być sobie bestseller milenium, – ale nie dla mnie.

Wszystko pomyślane jest bardzo ambitnie – w końcu autorka jest świeżą absolwentką literaturoznawstwa na Oksfordzie, więc należy oczekiwać od niej wysokiego poziomu. Na samym wstępie tomu pierwszego – i jedynego jak na razie napisanego – dostajemy starannie rozrysowany schemat typów jasnowidzów; i od razu sobie powiedzmy, tych typów nie jest mało. Na pewno takie właśnie miłe schemaciki autorka rysowała sobie na zajęciach, które mniej lubiła. Jeśli ktoś lubi mapki, diagramy i bez tego nie czuje, że czyta prawdziwą książkę, będzie zadowolony. Ktoś, kto jednak woli, żeby pewne rzeczy wyłaniały się w sposób naturalny z fabuły powieści, przerzuci te kartki nerwowo, żeby ruszyć dalej i licząc na to, że jakoś się w tym wszystkim połapie. Autorka dodała też słowniczek, tym razem jednak nie wymaga, żebyśmy zapoznali się z nim przed lekturą – wydawca umieścił go na końcu, więc można się nim delektować na zakończenie.

Początek książki wydał mi się obiecujący. Rzecz jest połączeniem sf z fantasy, choć prawdę powiedziawszy więcej tu fantasy niż science. Akcja rozgrywa się w przyszłości, ale w świecie wyraźnie alternatywnym, pęknięcie nastąpiło gdzieś pod koniec epoki wiktoriańskiej. Anglia jest teraz Syjonem, Londyn twierdzą (Losajon), zarządzaną w totalitarnym stylu. Pośród zwykłych ludzi żyją jasnowidze, czyli osoby o bardzo zróżnicowanych nadnaturalnych talentach (wracamy do schematu z początku). Z jakichś jednak względów (niewyjaśnionych) jasnowidztwo jest źle widziane, ba, jest przestępstwem i to surowo ściganym i karanym. Prawdę powiedziawszy, karanym śmiercią. W związku z tym jasnowidze się ukrywają i tworzą przestępcze organizacje, żeby dobrze spożytkować swoje zdolności.

Bohaterką Czasu żniw jest Paige, dziewiętnastoletnia dziewczyna, która jest jasnowidzem i sennym wędrowcem. Czyli wędruje po sennych krajobrazach innych ludzi. Mi w sumie nie udało się do końca zrozumieć, o co chodzi, być może dlatego, że nie poświęciłam wystarczającej uwagi początkowej tabelce. Paige wchodzi do umysłów innych ludzi, widzi też duchy i może je wykorzystywać do własnej obrony. Ma też jeszcze nie do końca odkryte inne zdolności, które sprawiają – jakby inaczej! – że jest wyjątkowa. Zdolności te rozwija w miarę rozwoju akcji.

Autorka ma skłonność do tworzenia kategorii. Populację zaludniającą jej książkę dzieli na ludzi (ślepców), jasnowidzów (z licznymi typami, o których wspominałam), niesympatycznych Refaitów oraz potwornych Emmitów. Mamy też Kohorty, Tarcze, Sektory. Umysły ludzi też podzielone są na strefy z osobnym nazewnictwem (autorka nie skazi się użyciem istniejących wyrazów). Refaici mają własne hierarchiczne podziały, których pilnie przestrzegają, a ludzi też grupują w zależności od zdolności i przydatności zaznaczając to dla ułatwienia kolorem tunik. Jeśli to wszystko jest odzwierciedleniem studencko-profesorskiej struktury Oksfordu, to nie chciałabym tam studiować. Powiedzmy, że obsługa techniczna uczelni byłaby odpowiednikiem powieściowych ludzi, jasnowidze byliby studentami, Refaici oczywiście wykładowcami. Do kogo przypasować Emmitów, aż boję się zgadywać.

Samantha Shannon bardzo jest chwalona za śmiałość swojego pisarskiego przedsięwzięcia. Jej książka określana jest też jako ambitna. Mi wydaje się niestety nadmiernie, a nie ambitnie skomplikowana.  Lubię systematykę, ale uważam, że zależności w świecie, powiedzmy skorupiaków są znacznie ciekawsze, niż to, co z palca wyssała młoda autorka. Ale zapewne jest wiele osób, które takie podejście do budowania świata bawi i interesuje i uważają ją za istotną wartość książki.

Co do języka trudna mi się wypowiadać – nie wydał mi się ciekawy, ale może to kwestia tłumaczenia. Akcja mnie nie wciągnęła, wlokła się i wlokła trochę moim zdaniem bez sensu przez te standardowe kilkaset stron, przerywana retrospekcjami (zakładam, że w tym wypadku widać właśnie profesjonalne wykształcenie młodej autorki). Główna bohaterka jest mi emocjonalnie obca, a jej niekonsekwentne postępowanie jest dla mnie niezrozumiałe; ot błąka się po terenie Refaitów, wybucha gwałtownymi, ale nieustająco słusznymi emocjami  i planując pomagać innymi ludziom, raczej im szkodzi (co najmniej jedna osoba zawdzięcza jej bezmyślności zgon). Będący jej właścicielem Refaita jest groźny i piękny (skąd to znamy?) i dość tajemniczy, co jest miłą odmianą po dokładnym tłumaczeniu wszystkiego w tabelkowym stylu.

Jak już pisałam, książka zaplanowana jest na siedem tomów. O ile dobrze zrozumiałam, Samantha Shannon podpisała wysoko finansowy kontrakt z wydawcą na pierwsze trzy, ma też już w garści umowę na sprzedaż praw autorskich na potrzeby ekranizacji. W jej książce zapewne jest coś więcej niż ja widzę – tak przynajmniej można sądzić z recenzji, jakie znalazłam w Internecie.

Bo nie chce mi się wierzyć, że z lęku na przegapienie kolejnego Harry’ego Pottera czy  Gry o tron, wydawcy wolą wydać zapobiegawczo grube sumy na dość przeciętną w sumie książkę, a potem po prostu pchają to do przodu za pomocą masywnego marketingu. 

Magdalena Rachwald


Komentarze
Przeczytane, polecane
 
Polityka Prywatności